Alyona Mikhelson
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Alyona Mikhelson

Go down 
AutorWiadomość
Alyona Mikhelson
Alyona Mikhelson
Alyona Mikhelson

Wiek : 30
Punkty doświadczenia : 0
Stan postaci : Zmęczona, ale cała i zdrowa

Alyona Mikhelson Empty
PisanieTemat: Alyona Mikhelson   Alyona Mikhelson EmptyNie Sie 25, 2019 7:19 pm

Alyona Mikhelson
[Isabel Lucas]






Data urodzenia: 17.02.1988

miejscowy / turysta
Wzrost | Waga: 170cm | 56kg

Zawód: Lekarz, w trakcie specjalizacji z chirurgii

Grupa: Brookhaven Hospital


Introdukcja podmiotu.

There's a reason she's alone
You can't pin her down
Because no one needs her home
Or needs her around


Miała dobre życie, z tym trudno się było nie zgodzić. Stanowili przykładną rosyjską rodzinę, byli jak z obrazka - ojciec, matka, trójka dzieci i pies. A właściwie psy, jeśli liczyć te trzymane w przydomowym kojcu. Stanowiły one jeden z licznych projektów jej rodzicielki, mający pozwolić na zabicie panującej w jej idealnym życiu nudy. Próbowała też malarstwa, gry na pianinie, a w końcu dzieci. To właśnie im poświęcała najwięcej swej uwagi, starając się z bandy smarkaczy stworzyć coś, z czego na stare lata mogłaby być dumna. I chyba można było uznać, że udało jej się to przedsięwzięcie. Żadne z nich nie sprawiało kłopotów, każde pilnie uczyło się i pozowało do kolejnych ustawionych zdjęć czy portretów. Powoli, na własną rękę odkrywali jak wyjątkową była ich rodzina, ile dawało w życiu posiadanie pieniędzy i wpływów. Czasem zdarzało im się tym wszystkim zachłysnąć, czasem wspaniałomyślnie pozwalali spłynąć swemu splendorowi na mniej szczęśliwych w życiu. Ostatecznie wszyscy mieli uczynić rodzinę dumną, a przynajmniej taka była oficjalna wersja.
Najstarszy z rodzeństwa wyrósł na godnego następcę dla ich ojca, kończąc studia na najlepszych światowych uczelniach, by w końcu powrócić do Moskwy i tam pomagać zarządzać biznesem. Ożenił się, spłodził syna, zbudował dom - wszystkie życiowe “cele” udało mu się zrealizować jeszcze, nim dobił do trzydziestki. Trudno było zliczyć ile udało mu się zarobić dzięki właściwie prowadzonym negocjacjom, tak samo jak trudno było zliczyć ile kobiet przewinęło mu się przez łóżko w czasie małżeństwa. To jednak było przecież jedynie kolejną umową, zapewniającą dwóm rodzinom owocną współpracę, nikt nie mówił o szczęściu.
Drugi syn podjął się kariery w polityce, korzystając z sieci koneksji wypracowanych na przestrzeni pokoleń przez rodzinę i ich niemalże pozbawionych dna kieszeni. Coraz częściej pojawiał się na małym ekranie, jego twarz zdobiła kolejne artykuły w prasie codziennej, a brane dragi okazywały się coraz bardziej wymyślne pod względem składu. To były tylko leki, powtarzał, leki, które miały zapewnić mu funkcjonowanie na najwyższych obrotach.
W końcu została Alyona - najmłodsza z trójki blond cherubinków, której od małego powtarzano, by wybierała swą ścieżkę życiową rozsądnie. Musiała przecież zapewnić sobie wystarczający prestiż społeczny, by odpowiednio wyjść za mąż, a później miało być już z górki. Tytuł doktora zdawał się odpowiedni do tego, nawet jeśli w pewnym momencie miał okazać się jedynie zakurzonym dyplomem na ścianie, gdy w końcu odda się właściwemu kobiecie powołaniu. Rozumiała to, akceptowała, a przynajmniej tak jej się kiedyś wydawała. Dopiero będąc poza rodzinnym domem zaczęła dostrzegać alternatywę dla scenariusza, który napisała dla niej rodzina. Studia, wpierw w Londynia, a później w Nowym Jorku okazały się o tyle rozwijające, co otwierające oczy. Tyleż było w świecie możliwości, tyle wyborów do podjęcia i doświadczeń do przeżycia - jak mogli wymagać od niej, że zamknie się przed nimi w czterech ścianach wraz z pieluchami i niekończącym płaczem niemowląt? I z mężczyzną, dla którego będzie jedynie atrakcyjnym dodatkiem do wizerunku...?
Niestety nie starczyło jej odwagi, by zadać te pytania komukolwiek poza sobą, a przynajmniej nie przed dniem, gdy przedstawiono jej właściwą “partię” dla jej osoby. Jedyne co przeszło jej przez gardło to zgoda, ceremonialne “tak” na ołtarzu ślubnym i już wkrótce pożegnać się mogła ze statusem panny. Jej mąż nie był złym człowiekiem, w innych okolicznościach być może zapałałaby nawet do niego sympatią. Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że stanowił dla niej “kulę u nogi”, przeszkodę na drodze ku szczęścia. Nawet, gdy wspólnie zgodzili się na jej wyjazd do Afryki, tak by tam wykorzystała w praktyce zdobyte umiejętności z zakresu medycyny konieczność uzyskiwania czyjegoś “błogosławieństwa” mierzwiła ją niemiłosiernie. Każdy telefon do domu odwlekała w czasie, tłumacząc się słabym wyposażeniem technicznym ich ekipy, a najszczęśliwsza czuła się zapominając o “domu”. Nigdy zresztą nie była sama, tworząc nową rodzinę z pozostałych członków misji humanitarnej i personelu odwiedzanych placówek szpitalnych, zaprzyjaźniając się z lokalnymi mieszkańcami. Uczyła się nowych języków, poznawała miejscową kulturę, poszerzała perspektywy. Powrót do Rosji zdawał się wówczas niczym dobrowolne wejście do pozłacanej klatki, która nie pozwolała nawet rozprostować posiadanych skrzydeł. Z każdy dniem kraty coraz mocniej zaciskały się wokół niej, czuła jak dusi się w tym jakże znajomy, a jednak zupełnie obcym środowisku.
Wciąż jednak brakowało jej siły by wyrwać się, zwłaszcza gdy kolejne miesiące przyniosły ze sobą “radosną” nowinę - była w ciąży. Wieści szybko rozniosły się po rodzinie, szybciej niż tego chciała, jeszcze skuteczniej uziemiając ją w miejscu. Nic dziwnego, że z mieszanymi uczuciami podeszła do swego stanu błogosławionego, myśląc o przyszłości z jeszcze większym dystansem niż wcześniej. Być może to właśnie dzięki tej zachowawczej postawie nie przeraziła się budząc pewnej nocy w zakrwawionej pościeli, ani nie załamała słysząc pocieszające słowa lekarza..Twierdził, że była przecież zdrowa i małżeństwo miało jeszcze sporo czasu na podjęcie kolejnych prób. Te nie miały nastąpić, wiedziała o tym już siedząc na kozetce i wpatrując się w mało pasujące do tej sytuacji plakaty przedstawiające kolejne stadia rozwoju płodu.
Papiery rozwodowe złożyła tydzień później. Nie chciał ich podpisać, wciąż jeszcze zapewne wierząc, że zmieni zdanie. Zgodził się jedynie na separację, dając jej czas na “przemyślenie sobie” wszystkich kwestii. A że najlepiej wychodziło jej to zawsze na odległość Alyona odkurzyła stare kontakty i już wkrótce mogła podjąć na nowo rozwój swych umiejętności medycznych w odległym zakątku świata. Tym razem na zaproszenie dawnego znajomego zdecydowała się skierować w nieco bardziej rozwinięty obszar ziemskiego globu. I właśnie tak trafiła do Ashtown.

She says: There's beauty in the hills
A chip in the sky
So don't be sad because I roam
It keeps me alive


Rewizji dokonano.

Ubranie:
Długie czarne jeansy, szary wełniany sweter, bordowy prochowiec, czarne mokasyny, zegarek Poljot Strela, wisiorek ze zdjęciem rodzinnym, plecak płócienny

W plecaku:
Kluczyki do auta, notatnik, długopis, dokumenty, portfel, telefon z ładowarką, słuchawki, książka, list, dziecięcy rysunek, szczotka do włosów, kosmetyczka, parasolka, butelka z filtrem, pudełko z lunchem, podpaski, leki nasenne

Do kartoteki załączona została również relacja z ostatnich dni.


Była zmęczona. Cholernie zmęczona.
Kanapa wydała z siebie godne pożałowania stęknięcie, gdy kobieta zwaliła się na nią całym ciałem, odchylając do tyłu głowę. W końcu przegrała toczoną dota nierówną walkę z opadającymi powiekami i zamknęła oczy. Właśnie to dostawała za zgarnianie cudzych dyżurów, ale cóż miała począć, gdy zwracano się do niej z taką prośbą. Inni mieli poza szpitalem całe życie - dzieci, rodziców, rodzeństwo. Ona była tylko gościem, który z uśmiechem gotów był spędzić kolejne godziny na szpitalnych korytarzach, jeśli tylko miało się to komuś przysłużyć. Tym razem chodziło oczywiście o odbywający się w mieście festyn, na który każdy pragnął wybrać się wraz ze swoimi pociechami. Z pewnością mieli bawić się doskonale, o czym już wkrótce miała przekonać się ilekroć odblokowywała telefon i przeglądała relacje wstawiane przez kolegów po fachu. Jej samej nie było do śmiechu - nie gdy w pozostawionym w szafce plecaku ciążył list z domu. Doprawdy, niektórzy nie potrafili zrozumieć nawet najbardziej jasnych sygnałów. Nie bez powodu nie odbierała telefonów, nie odpowiadała na maile. Potrzebowała czasu, przecież oboje się tak umawiali. Najwyraźniej tylko jedno z nich gotowe było dotrzymać zawartej umowy...
Ta pojedyncza kartka papieru zaprzątać jej miała głowę przez cały dyżur, a spokój panujący w szpitalu wcale nie pomagał odciągnąć od niej myśli. Tylko przez moment udało jej się zapomnieć o niechcianej korespondencji - gdy na korytarzu zaczepiona została przez jednego z młodszych pacjentów, pragnącego pochwalić się przed panią doktor najnowszym dziełem plastycznym. Wykonano je przy pomocy tanich markerów i brokatu w kleju, a przedstawiać miało personel medyczny. Sama w życiu nie odkryłaby co akurat ten artysta próbował przedstawić, ale chłopiec szczęśliwie pospieszył z ratunkiem w kwiecistych słowach opisując swój zamysł. To czego nawet twórca nie był pewny, to ostateczne przeznaczenie rysunku i w tym kobieta była w stanie go wesprzeć. Po zawziętych negocjacjach, obejmujących obietnicę przyniesienia kolorowych naklejek i nowego pisaka w kolorze czerwonym, “dzieło” stało się własnością Alyony. Cała sytuacja pozostawiła ją z mieszanymi uczuciami, z jednej strony przypominając jak bardzo uwielbiała małych ludzi, a z drugiej… No właśnie, znów pchała myśli na kurs kolizyjny z listem. Pozostawało jedynie doprowadzić do momentu, gdy zmęczenie uczyni kontemplowanie jego treści zbyt trudne.
I tak właśnie kobieta znalazła się w końcu na kanapie ustawionej w pokoju lekarzy, przebrana w swój normalny strój i z plecakiem rzuconym pod nogi. Krótka drzemka, którą mimowolnie sobie ucięła, rozciągnęła się na godzinę, może dwie. Gdy w końcu przebudziła się wiedziała, że nie było już sensu dłużej odwlekać nieuniknionego. Sięgnięcie do jego wnętrza plecaka okazało się najtrudniejszym zadaniem tego dnia, ale w końcu opuszki palców dotknęły skraju papierowej koperty. Teraz już nic nie miało jej powstrzymać... A przynajmniej takie się wydawało do momentu, gdy wszystkiego wokół niej trafił szlag.

Powrót do góry Go down
https://ashtown.forumpolish.com/t133-alyona-mikhelson#309
Sweet Pie
Sweet Pie
Sweet Pie

Wiek : 23
Wzrost | Waga : 192cm | 75kg
Punkty doświadczenia : 0
Stan postaci : hmm... zły. Bardzo liczne poparzenia "śnieżnym" popiołem.
NIEPRZYTOMNY PRZEZ NAJBLIŻSZY DZIEŃ FABULARNY

Alyona Mikhelson Empty
PisanieTemat: Re: Alyona Mikhelson   Alyona Mikhelson EmptyNie Sie 25, 2019 9:03 pm

AKCEPTACJA




O, witaj!
Możesz do nas dołączyć, Twoja kartoteka i wszystko wygląda na godne zaufania... Hm, niech będzie. Pamiętaj o uzupełnieniu pól w profilu i założeniu informatora, dobrze? Inwigilacja musi być, a co. Pamiętaj, że jeśli nie masz osoby do rozpoczęcia rozgrywki, także możesz taką znaleźć w specjalnym temacie!
Cieszę się, że Twój wybór padł na Brookhaven Hospital! Twój pierwszy post powinien znaleźć się w tym temacie! Należy przeczytać pierwszy post Mistrza Gry i do niego się odnieść. Nie musisz jednak pozostawać w temacie, wystarczy że napiszesz jeden post i już możesz zmienić lokacje! Możesz korzystać z retrospekcji bez limitu, także śmiało, baw się dobrze!
Do zobaczenia na fabule!

Powrót do góry Go down
https://ashtown.forumpolish.com/t82-sweet-pie#115https://ashtown.forumpolish.com/t95-notatnik-sweet-a#148
 
Alyona Mikhelson
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Alyona Mikhelson

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Ashtown ::  :: Karty Postaci :: 
Zaakceptowane
-
Skocz do: