— Ja pierdole — jęknął cicho, czując, jak regał przygniata go do podłogi. Po ogólnych, w miarę możliwych dla jego wzroku oględzinach, mógł stwierdzić, że przez archiwum w jednej chwili przeszło jakieś tornado. W okolicach ust czuł duszący kurz, a bark nie przestawał boleć, mimo to dźwignął się na łokciach i próbował wsunąć kolana pod siebie — na darmo. Łupnął z powrotem na podłogę. Podłożył zdrową rękę pod głowę i oparł o nią czoło.
W tej chwili wrócił myślami do domu, sam nawet nie wiedział dlaczego. Zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie teraz, gdyby tylko postanowił być idealnym synem swojego ojca. Miałby firmę, żonę — głupią, ale zawsze coś. Zapewne zdradzałby ją na prawo i lewo, narobił mnóstwo dzieciaków, aż w końcu by ją zostawił, twierdząc, że nie spełnia jego oczekiwań. A teraz? Czym to życie było lepsze? Nie miał siana, wynajmował pokój u jakiejś starszej babci, mieszkał w malowniczej dziurze... i był kowalem swojego losu. Nikt mu nic nie kazał, nikt od niego nic nie oczekiwał. To było dobre posunięcie Liam — pomyślał. Na tyle dobre, że nie pozwoli, by jakieś zasrane trzęsienie ziemi, zadecydowało o jego własnym losie.
Już miał dalej walczyć, próbować, kiedy zza drzwi — widocznie znajdujących się niedaleko — usłyszał głosy. Prawą ręką wyszukał czegoś na podłodze. Sądząc po teksturze i wielkości, musiała być to jakaś teczka, niemniej, cisnął nią w stronę, z którego dobiegał hałas. Zrobił tak z kolejną i kolejną.
— Hej! Czy ktoś mnie słyszy? — krzyknął, ile miał sił w płucach, jednocześnie próbując się czołgać do przodu.